„Porzuciłam chorego męża i wcale nie żałuję! Moje życie dopiero się zaczęło”
Publikujemy list naszej czytelniczki.
Mój mąż byłby moim mężem nadal, gdyby nie choroba
Minęło ponad trzydzieści lat, odkąd poznałam Rafała. Początkowo zupełnie nie zwróciłam na niego uwagi – ot, zwyczajny mężczyzna, który nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był przeciętnej urody, ale miał w sobie coś, co mnie intrygowało. Zabiegał o mnie, nieustannie okazywał swoje zainteresowanie i gotów był przenosić góry, byle tylko zdobyć moje serce.
Na początku traktowałam go z dystansem. Nigdy nie byłam typem osoby, która od razu angażuje się w relacje, ale Rafał nie ustępował. Pisał do mnie codziennie, przynosił kwiaty, zapraszał na romantyczne spacery. Pamiętam, jak pewnego dnia przyszedł do mnie z ogromnym bukietem róż i zaprosił na weekendowy wyjazd nad morze. Nie byłam do końca przekonana, ale w końcu zgodziłam się.
Spędziliśmy cudowny czas, dużo rozmawialiśmy i wtedy dostrzegłam w nim coś więcej niż tylko przeciętnego faceta. Był ciepły, troskliwy i potrafił słuchać. Miał w sobie coś, czego nie potrafiłam zdefiniować – pewną delikatność i jednocześnie siłę, która sprawiała, że czułam się przy nim bezpieczna. Nie znałam wcześniej nikogo takiego.
Po kilku miesiącach znajomości zgodziłam się zamieszkać z nim i jego rodzicami. Nie ukrywam, że było to wygodne – nie musiałam martwić się o rachunki czy codzienne obowiązki. Jego matka przejęła większość domowych spraw, a ja mogłam żyć bez większych trosk. Rafał był czuły, oddany i robił wszystko, by mnie uszczęśliwić.
Przez pierwsze lata nasze życie było jak bajka. Nie kłóciliśmy się, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, często wyjeżdżaliśmy na wycieczki. Rafał zawsze dbał o to, żebym miała wszystko, czego potrzebuję. Nigdy mi niczego nie odmawiał. Uwielbiałam nasze wspólne chwile – wieczorne spacery, spontaniczne wyjścia do restauracji, długie rozmowy przy winie. Czułam, że jestem kochana i doceniana.
Był typem mężczyzny, który nigdy nie podnosił głosu. Zawsze starał się rozwiązywać konflikty na spokojnie, analizował wszystko racjonalnie. Czasami mnie to irytowało – chciałam, żeby choć raz się zezłościł, pokazał trochę emocji. Ale on zawsze zachowywał spokój. Był moją skałą, moją podporą. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się do tego przyzwyczaiłam.
A potem przyszło życie. Zaczęły się problemy, stresy, obowiązki. Zmieniłam się, on też. Czasem czułam, że brakuje mi ekscytacji, że nasza relacja stała się zbyt przewidywalna. Ale nadal byliśmy razem, nadal sobie ufaliśmy. Po kilku latach postanowiliśmy zamieszkać sami.
Był to naturalny krok – dorastaliśmy, dojrzewaliśmy. Jego rodzice starzeli się, my mieliśmy własne plany i ambicje. Chcieliśmy czegoś więcej. Wtedy mieszkania nie były jeszcze tak drogie, więc wzięliśmy kredyt i stworzyliśmy własny dom. Pamiętam, jak z zapałem wybieraliśmy meble, kolory ścian, dodatki. Każdy detal był przemyślany. Cieszyłam się na myśl, że tworzę coś swojego, że zaczynam nowy etap.
Pomimo starań, nigdy nie udało nam się mieć dzieci. To był temat, który długo mnie męczył. Z jednej strony pragnęłam rodziny, z drugiej – lubiłam swój wygodny styl życia. Nie musiałam się martwić nieprzespanymi nocami, mogłam w każdej chwili wyjść, wyjechać. Z czasem pogodziłam się z tym, że zostaniemy tylko we dwoje.
Rafał pracował ciężko, a ja zajmowałam się domem. Było nam dobrze. Wydawało mi się, że nasze życie będzie takie już zawsze – stabilne, uporządkowane, przewidywalne. Ale los miał dla nas inne plany.